„Z radością otwieramy swoje zmysły na wszystkie strony i przyjmujemy to, co życie i świat nam ofiarowują w danej chwili” Bert Hellinger
Na marradyjskim szlaku podczas jednej z moich porannych wędrówek spotykam wiekowego mężczyznę, który z plecaczkiem i dwoma kijkami, kroczy przed siebie poboczem jezdni. Na mój widok uśmiecha się. Przystaje i opiera się na kijkach.
– Dzień dobry – odwzajemniam uśmiech. – Dokąd pan zmierza? – zagaduję.
– Tam w dole, za zakrętem – wskazuje kijkiem – jest duży dom z tarasem, skąd jest piękny widok. Chodzę tam codziennie, by popatrzeć. Możesz pójść ze mną – dodaje.
– I wędruje pan tam codziennie?- patrzę w żywe oczy sędziwego mężczyzny.
– Tak – kiwa głową i patrzy zdziwiony moim pytaniem.
– Pytam ze względu na pana wiek.
– Urodziłem się w 1936 – dodaje mrużąc oczy.
– Piękny wiek – kiwam głową.
– Znam cię – mówi. Widziałem cię tutaj.
– To niemożliwe. Jestem tutaj pierwszy raz.
– A ja cię już widziałem – odpowiada i odchodzi
– Do widzenia – mówię na odchodnym
– Do widzenia – rzuca z oddali patrząc już przed siebie. A ja patrzę za nim, jak jeszcze macha mi ręką na pożegnanie.
Jesienne przydymione słońce przedziera się zza marradyjskich wzgórz. W powietrzu czuć zapach palonego drewna w kominku. Rankami z kamiennych domów unosi się dym, który przyjemnie muska nozdrza.
Idę dalej.
Mam przed sobą jeszcze twarz starszego człowieka i jego iskrzące pełne życia oczy. To radość widziałam w jego oczach. Radość promieniuje przede wszystkim z oczu. Oczy odzwierciedlają naszą radość w zapraszający sposób. Dlatego radość lśni, szczególnie w oczach i na twarzy. Radość jest zaraźliwa. Wiele zabiera z sobą do rozpromienionej otwartości. Nasze życie odżywia się radością. Kiedy się cieszymy, jego pełnia wychodzi nam naprzeciw. Ona też jest pełna blasku.
Kroczę dalej przed siebie.
Kiedy tak idę dryfują nie tylko moje nogi, ale także moje myśli. Wędrując dostrajam się do rytmu życia: ruchy ciała, oddech i bicie serca łączą się w jedno. W dostrojeniu do procesu życia, którego częścią jest wędrowanie, nie liczy się tak bardzo, dokąd dotarliśmy, ale sama podróż. Wędrując otwieramy się na środowisko.
Chodzenie służy we wszelkiego rodzaju dociekaniach filozoficznych. Jean Jacques Rousseau, filozof, medytował tylko wtedy, kiedy chodził. Twierdził, że kiedy staje ciało, zatrzymują się także jego myśli. Szukał w swoich wędrówkach powrotu do świata idealnego. Ten świat istniał, jak sądził, zanim cywilizacja zepsuła człowieka. Człowiek w naturze, jakim sam chciał być, wędrował wśród lasów.
Z opowiadań Kasi z Kamiennego Domu pamiętam, że dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze radia, telewizji i gazet w tych okolicach wieści przynosiły tzw. „bajarki”, które wędrując opowiadały różne historie. Niosły ze sobą opowieści różnej treści, a czasem i nawet wiadomości od najbliższego sąsiada, który mieszkał odeń kilka dni wędrówki. Kamienne domostwa oddalone od siebie kilkoma, kilkunastoma, a nawet kilkudziesięcioma godzinami drogi, spragnione były gości i wizyt innych ludzi, dlatego też chętnie zapraszano osoby, które raczyły opowieściami o świecie. Czasami z dalekich okolic wieziono takiego opowiadacza historii, który ubogacał informacjami ze świata. Czekano na niego z utęsknieniem, a on schodził z gór i niósł wieść, czasami niekoniecznie radosną. I tak nasuwa mi się skojarzenie, iż kiedyś ciało było użyteczne jako środek transportu. Służyło czemuś. Teraz traktujemy je rekreacyjnie. Wyprowadzamy swoje ciało na spacery, albo pobiegać, albo wędrujemy z nim tylko po przypominających kołowrotki urządzeniach w klubie fitness.
Popołudniem wędruję z Kasią fragmentem szlaku Il Camino di Dante, szlakiem Dantego. I pomyśleć, że przemierzam te same ścieżki, którymi kilkanaście wieków temu chadzał Dante. Ciekawa jestem, czy podobnie, jak duński pisarz Soren Kierkegaard, jego dzieła, powstawały dwa razy: najpierw gdy chodził, potem, gdy spisywał myśli.
Wędruję dalej.
W wędrówce uciekamy od nudy, a spotykamy z nieznanym. I bynajmniej niekoniecznie może być to człowiek spotkany na szlaku. To może być kamienny kościółek z przybudówką, gdzieś tam ukryty na zboczu góry wśród lasów, gdzie w okresie wiosenno – letnim przebywają w odosobnieniu siostry zakonne. To może być tajemniczy gaj kasztanowy z ruderą kamiennego domostwa, porośnięty trawą. To może być samotna ławeczka na samym wierzchołku góry, skąd rozpościera się spektakularna panorama i gdzie hula wiatr. To może być ostatni fragment rzymskiej drogi, skryty na zboczu wzgórza.
Idę dalej i mierzę radość krokami…
Bardzo klimatyczny wpis i cudowne widoki. Sama uwielbiam jesienne spacery, mają w sobie jakąś magię
Dziękuję 🙂
Niesamowite !!!
Iwonko, dziękuję, że zabrałaś mnie w tę cudowną podróż .
Teraz, już nic nie jest takie samo … Jest PIĘKNIEJ, bardziej słonecznie.?Twoimi oczami zobaczyłam świat, który kocham, który mieszka we mnie. …w mojej mentalności. Jesteś PIĘKNYM CZŁOWIEKIEM IWONKO ?❤
Mariolciu Kochana 🙂 pięknie dziękuję za Twoje słowa 🙂
Mnie też spacery nakłaniają do refleksji. Piękne zdjęcia 🙂
Dziękuję 🙂
Też lubię wędrować, głównie po górach. Daje to możliwość bycia bliżej przyrody i bliżej ludzi. No i można odbyć tak intrygujące rozmowy, jak ta Twoja 🙂
Bardzo klimatyczny wpis 🙂 Ja też wolę zbierać myśli w ruchu, a same spacery są czymś wspaniałym o tej porze roku –
oczywiście gdy nie pada 😉
Miło się to czyta 🙂 Napisane jak dobre opowiadanie!
Kasia z Kamiennego domu inspiruje ?