„Jeśli czegoś bardzo pragniemy to cały wszechświat sprzyja nam w realizacji naszych marzeń. Życie obdarza hojnie tego, kto jest wierny Własnej Legendzie.” Paulo Coelho

 

Często  w swojej pracy coacha słyszę od klientów, że tylko Tobie coachu, powiem swoje marzenie. Owszem moją rolą jest wiedzieć, jakie marzenie ma klient, gdyż będę przewodnikiem w jego realizacji poprzez empatycznie słuchanie i zadawanie pytań. Wesprę  w budowie strategii, planu, a przede wszystkim w postawieniu tego pierwszego kroku. Jednak to klient podejmuje decyzję, czy będzie realizował swoje cele i co najważniejsze, wprowadza je w czyn.

Tylko Tobie coachu powiem swoje marzenie, bo mogę Ci zaufać. Nie powiem nikomu innemu, bo boję się, że mnie wyśmieje, że popatrzy na mnie dziwnie, że powie coś, co sprawi mi przykrość, że zdeprecjonuje moje ogromne pragnienie, że … tych pesymistycznych myśli może być wiele.

Coach nie doradza. Coach towarzyszy klientowi w procesie realizacji jego celów.

A teraz zdejmuję czapkę coacha. I jestem ja Iwona.

Od kilkunastu lat noszę w sobie marzenie, by zamieszkać i żyć na południu Włoch. Jednak przez bardzo długi czas z moim pragnieniem nic tak naprawdę nie robiłam. A tak, jak każda podróż tak i spełnianie marzeń zaczyna się od przysłowiowego PIERWSZEGO KROKU i DZIAŁANIA.

To była jedna z tych podróży, najbardziej odkładanych i przekładanych na inny termin. To była jedna z tych podróży, która miała być początkiem mojego nowego stylu życia. To była jedna z tych, które miały zamknąć mój etap życia w Polsce. Miałam dotrzeć do mojego wyśnionego miejsca we Włoszech.  Do mojego  ukrytego,  tajemniczego marzenia, do „romantycznej fantazji, która przywoływała moje najgłębsze ja” – jak pisze Julia Cameron w „Drodze Artysty”, o Afryce Karen Blixen.

Od ponad dwóch lat przewodnik po południowych Włoszech leżał na półce z książkami. Marzył mi się wyjazd do Positano, wszak to jest miejsce, gdzie w przyszłości chcę zamieszkać. Przewodnik National Geographic opisujący Zatokę Neapolitańską, Wybrzeże Amalfitańskie, Kampanię, Apuglię, ale także wyspy Capri, Ischię, Procidę i te największe Sardynię i Sycylię, czekał cierpliwie. Co kilka miesięcy brałam go do ręki i czytałam, gdzie ja to ja pojadę, co zwiedzę, co zobaczę, w jakie kąty i zakamarki pozaglądam. Za każdym razem, kiedy brałam i zanurzałam się w lekturze przewodnika, czułam motylki w brzuchu. Bardzo cieszyłam się na ten wyjazd. I co jakiś czas ambitnie go planowałam i ustalałam w kalendarzu daty, kiedy tam polecę. Ponieważ nie było bezpośrednich lotów do Neapolu, zatem planowałam swoją wycieczkę lotem do Rzymu, a następnie włoskim pociągiem regionalnym do Neapolu.   Miała to być tylko moja wyprawa. Nawet nie myślałam o tym, aby wykupić wycieczkę. Bo to pozbawiło by mnie całej radości i frajdy. Uwielbiam tę nutkę ryzyka i niepewności w nowych miejscach.   Miała to  być   wycieczka z trzydniowym pobytem w Rzymie, następnie Neapol i moje upragnione, wymarzone Wybrzeże Amalfitańskie, czyli Amalfi, Ravello, Positano i Sorrento. Szukałam lotów w atrakcyjnych cenach z Warszawy do Rzymu i z powrotem, i delektowałam się przygotowywaniem  wyjazdu. Wyszukiwałam hotele na booking.com i innych platformach z hotelami. Frajda była  wyjątkowa. Nie pamiętam dokładnie, ile razy w ciągu tych ostatnich trzech lat planowałam tę wyprawę. Zapewne z pięć. Ponieważ zamierzałam się tam wybrać w takich miesiącach poza sezonem, więc dostępnych terminów miałam pod dostatkiem. I tak wpisywałam w kalendarzu kolejne daty wylotu. Wpisywałam i snułam marzenia o wyprawie, a gdy zbliżał się termin zakupu biletów, albo rezerwacji hotelu, rezygnowałam. Wymówki były różne. Nie znalazłabym czasu, nie dostałabym wolnych dni od pracodawcy, nie mam wystarczającej ilości pieniędzy. Po prostu trochę się obawiałam wyruszyć w tę podróż. Do tego dochodziły analityczne rozważania umysłu, który twierdził, że to zbytek, wszak podróżujesz  i tak bardzo często, a do Włoch to najmniej dwa razy w roku. I tak, za każdym razem przekładałam  wyjazd.

W końcu podjęłam decyzję, że wyjeżdżam we wrześniu, jak tylko odejdę z pracy i wówczas na tydzień lecę do moich ukochanych Włoch, do tych wszystkich wspomnianych i wymienionych  wyżej miejsc. Wpisałam w kalendarzu, co, gdzie i kiedy, zaplanowałam, odłożyłam pieniądze. I co? Kiedy nadszedł już  zaplanowany termin, ponownie wykonałam ten sam ruch i… zrezygnowałam z wyjazdu. Byłam z siebie niezadowolona, bo po raz kolejny łamałam dane sobie słowo. Z jednej strony przygotowywałam się i emocjonalnie, i energetycznie, a z drugiej tak łatwo przekreślałam wszystkie wcześniejsze plany. Pomyślałam, dość. Nie będziesz wracać już do tej podróży.

I kiedy jednak przyszła wiosna kolejnego roku, znowu poczułam w sobie ogromne pragnienie wyjazdu. Nie pracowałam wówczas na etacie. To były pierwsze miesiące, rozwijania mojej działalności, dlatego też nie miałam jeszcze regularnych i zadowalających mnie dochodów. Tak oto, w tych trochę niesprzyjających okolicznościach, podjęłam  decyzję  o wyjeździe. Z racjonalnego punktu widzenia była  ona bardzo ryzykowna. Jednakże  ten impuls, który pojawił się w pewien kwietniowy poranek, był tak silny, że natychmiast zarezerwowałam bezpośredni lot z warszawskiego Okęcia do Neapolu i z powrotem. Co ciekawe, pojawiły się właśnie bezpośrednie loty na tej trasie. Pierwotnie zamysł był taki, że lecę tylko na kilka dni do Rzymu, w ramach prezentu urodzinowego z okazji skończonych – czterdziestu  lat. Jednakże kiedy zobaczyłam, że są bezpośrednie loty do Neapolu  –  oniemiałam. Następnie, niemalże z prędkością światła, znalazłam hotel. Nie wiem, skąd nagle się pojawił, bo  nigdy wcześniej go nie zauważyłam. Ów hotel był położony daleko od centrum Neapolu, tak jak chciałam. Impulsem, który mnie do niego przyciągnął były rowery, zamieszczone na zdjęciach promujących hotel. Niesamowite, w hotelu można było skorzystać z rowerów. I to, gdzie w Neapolu. Decyzja była błyskawiczna, rezerwuję.   I już miałam. I już to zrobiłam. Nagle, w tym samym momencie przebudził się umysł i zapytał: PO CO ty tam jedziesz ??? Bez namysłu odpowiedziałam:  jadę tam spędzić swoje czterdzieste urodziny, jadę zwiedzić miasto, a przede wszystkim Positano. Jadę odpocząć. Już nie pozwoliłam umysłowi na żadne wątpliwości. Wyjazd został zatwierdzony, bilety zakupione. Wylatywałam 3 czerwca, a wracałam 10. Był 5 kwietnia, kiedy rezerwowałam bilety, zatem do wylotu było  prawie dwa miesiące. Pomyślałam, że każdego dnia przez te dwa miesiące  zrobię coś, co mnie będzie  przybliżało do tego wyjazdu.

Pomimo, że wiedziałam, co chcę zobaczyć, otworzyłam w komputerze czystą kartkę w wordzie i zaczęłam zapisywać swoje zamierzenia. Co będę robiła tam w przyszłości? Planowałam swoje życie tam, we Włoszech.

W kalendarzu także zaczęłam zaznaczać, co kiedy i gdzie. Kiedy dokonywałam rezerwacji nie myślałam, że oto zmieniam, ba burzę dotychczasowy porządek i uruchamiam proces synchronicznych zdarzeń. Tego kwietniowego ranka nie wiedziałam, co tak naprawdę było powodem mojego wyjazdu, co spowodowało, że podjęłam taką decyzję, co mi przyszło do głowy i jaka myśl, zamysł   kierował  moją ręką, kiedy dokonywałam rezerwacji i płaciłam za bilety. Nie wiedziałam. Nie miałam najmniejszego pojęcia. To, że podjęłam tę decyzję, zarezerwowałam ów lot i zapłaciłam, było złamaniem wszelkich dotychczasowych moich ustaleń umysłu i przekonań. Złamałam wszelkie zasady, którymi się dotychczas kierowałam. Zawaliła się tak naprawdę cała konstrukcja moich schematów myślowych. To był błysk, intuicja, coś co było sprzeczne z moimi dotychczasowymi przekonaniami. To było coś co niwelowało wszelkie dotychczasowe ustalenia. Jak domek z kart rozsypała się budowla, którą przez ostatnie parę lat pieczołowicie budowałam w  mojej głowie. Rodziło się coś, o czym nie miałam najmniejszego pojęcia. Kiedy to pisze czuję całą sobą, jak dusza, tam w środku, szaleje z radości. To tak, jakbym wykupiła  bilet tylko w jedną stronę. Umysł próbował się buntować. Od bardzo dawna nie podjęłam tak spontanicznej i abstrakcyjnej decyzji.

Dla umysłu osadzonego w konstrukcjach, analizach i schematach było to nie do przyjęcia, nie do zaakceptowania. Ta na pozór szalona decyzja spowodowała szereg zmian w moim życiu. Nagle zaczęłam doświadczać niesamowitych zbiegów okoliczności. Poznawać interesujących  pod względem biznesowym ludzi. Zaczęły spływać oferty pracy i propozycje zawodowe, co ciekawe, przede wszystkim z Włoch. Wygrywałam wejściówki na różnego rodzaju imprezy, pokazy, warsztaty i konferencje. Pojawiły się możliwości dodatkowych zarobków i źródeł dochodu. Ot, po prostu zaczęły dziać się cuda. Wówczas jeszcze nie wiedziałam, że poprzez to działanie, czyli urzeczywistnienie swojego najgłębszego marzenia, uruchomiłam proces synchroniczności.  Synchroniczność, które to pojęcie wprowadził i opracował Carl G. Jung, jest definiowana przez niego, jako pomyślny splot wydarzeń. Zaczyna działać, gdy podążamy za wewnętrznym głosem, gdy odpowiadamy zaangażowaniem na nasze największe pragnienie.  Wówczas uświadomiłam sobie, że jedyna podróż, która niemożliwa jest do zrealizowania to ta, której nigdy nie rozpocznę. Tak było z wieloma innymi moimi marzeniami, które odstawiłam na półkę.  Ten wyjazd był początkiem mojej nowej przygody. To początek mojego nowego sposobu i stylu życia. Dlatego był tak trudny dla mnie. Nadszedł dla mnie czas na odważne decyzje, determinację i mądrość w działaniu. Zaczęły się rodzić się nowe pomysły i koncepcje.